"W poświęconym Powstaniu Listopadowemu numerze specjalnym „Mówią Wieki” przy-
pomnimy niedługo fakt niemal całkowicie zapomniany, przywracając pamięć o weteranach
także tego – a nie tylko styczniowego – powstania uczestniczących w uroczystościach rocz-
nicowych w niepodległej Drugiej Rzeczypospolitej.
Jednym z nich był ordynans Sowińskiego, towarzyszący mu aż do śmierci, Michał Szur-
miński, który brał udział jeszcze w „manifestacji Warszawy ku czci generała Sowińskiego”
16 października 1927r. w Warszawie na Woli. Liczył sobie wówczas 125 lat! I zmarł najpew-
niej w niedługim czasie.
Drugim był młodszy, liczący w chwili śmierci w 1922 r. lat 108, Łukasz Przybylski,
uczestnik trzech powstań, o którym pisał wówczas Artur Górski:
W osobie tego prawie nieznanego szerszemu ogółowi wojaka zeszły się wszystkie trzy, a raczej cztery pokolenia, dzielące nas od ostatniego rozbioru; zeszły się też ich orężne czyny i ich cierpienia w niewoli. Urodzony w roku 1814, w roku 1830 wychowanek szkoły podchorążych w Warszawie, jako szesnastoletni wyrostek bije się w szeregach. Wzięty do niewoli w jednej z bitew, wywieziony do Rosji, zostaje wcielony do armii carskiej. Po latach dwudziestu pięciu wraca na zagon ojczysty i poczyna życie niejako na nowo. Lecz wtedy właśnie wybucha powstanie styczniowe. Przybylski rzuca dom, idzie
w szeregi, obejmuje dowództwo oddziału, końcem bagnetu załatwia rachunki z Rosją. Pod Radzyminem schwycony, zakuty, zostaje wtrącony w podziemia kopalni sybirskiej na lat trzy, a następnie dożywotnim osiedleńcem zatrzymanym na Syberii. W takiej to przeciętnej polskiej konduicie dożył nasz kadet szkoły podchorążych lat stu, kiedy wybuchła wojna światowa. Doczekał i rewolucji, a poczuwszy się wolnym ruszył, mając lat 104, z guberni irkuckiej „do domu". Przebywa Sybir i Rosję, dociera do Bobrujska. Tu ujrzał ułańskie chorągiewki
gen. Dowbora-Muśnickiego. Odżyły stare kości od ich barwnego furkotu. Poczuł żoł-
nierz „listopadowy” dawny młody wigor w kościach, zobaczył się na powrót kade-
tem, trzasnął z siebie wiek żywota jak sen z młodych powiek i już w dni kilka siedział
na koniu z lancą w ręku, on, stuczteroletni kadecik, zdrów jak dąb i siwy jak gołąb,
w jednym szeregu ze smykami, którym mógłby śmiało pradziadkować.
Jak się przedostał w rok potem w Poznańskie, tego nie wiem; dość, że w roku 1919
widzimy go w armii wielkopolskiej zajętego wymiataniem Niemców; nie w intenden-
turze, ale w walce frontowej. Ranny w lewą (stupięcioletnią) nogę, idzie rozmyślać na
łóżku szpitalnym w Warszawie, co się to w tak krótkim czasie porobiło na świecie.
Zwłaszcza że Belweder niedaleko – a pan pułkownik Przybylski ma dotąd w pamięci
mopsią twarz księcia Konstantego.
Tu trzeba dodać, że generał Dowbór-Muśnicki, znalazłszy się w kropce, awanso-
wał tego kadeta z roku 1831 na pułkownika w r. 1919, przy odsyłaniu go do szpitala.
Nigdy, jak świat światem i ziemia ziemią, żaden pułkownik tak długo na awans nie
czekał. To prawda. Trzeba jednak uwzględnić drobne w tym czasie przeszkody: czte-
rech carów, dwóch królów i pięciu cesarzów, no i armię złożoną z trzydziestu milio-
nów chłopa, co wszystko trzeba było przeczekać i w końcu usunąć z drogi. Co to jed-
nak znaczy nie zrażać się. Twarda kość mazurska pokonała te wszystkie obstacles.
Teraz dopiero, zrobiwszy, co było w życiu do zrobienia, pan Łukasz Przybylski,
odetchnąwszy jeszcze krzynę na rodzonej ziemi płockiej w zacisznym czystym Lip-
nie, z wdzięcznością w sercu, z pokojem w duszy – pomarł. Spłacił ostatnią ratę dłu-
gu swego: oddał ciało ziemi, z której je wziął – i odszedł do Ojców swoich.
Nie jestże ten żołnierz, znany i imienny, symbolem tych wszystkich bojowników
naszych, znanych i nieznanych, imiennych i bezimiennych, którzy z bronią w ręku wal-
czyli o wolność wydartą, znieść nie mogąc niewoli – i w nałożone pęta cięli szablą
w roku trzydziestym pierwszym, sześćdziesiątym trzecim i w latach wojny narodów."
Ze strony:
http://www.wykop.pl/ramka/988703/plk-lu ... snickiego/