W 100. rocznicę śmierci
WĄTKI Z ŻYCIA KRÓLA CZYNU
Jeden z przyjaciół ks. Patrona Piotra Wawrzyniaka, Władysław Berkan pozostawił po sobie wspomnienia, które opublikował pod tytułem „Ks. Patron Wawrzyniak w moich wspomnieniach”, a w których opisuje blisko dwudziestoletnią przyjaźń z księdzem. Pełne ciekawych wątków i anegdot rysują nam nieznanego, na co dzień kapłana. Szczególnie okres bytowania w Mogilnie zaciekawił mnie, dlatego pozwólcie, że wybiórczo, co nieco z tego zbioru napiszę. Artykuł ten nie traktuje o Kapłaństwie, lecz o momentach spędzonych wśród „cywili i z cywilami”.
O UBIORACH
Wszem wiadome było, że ks. Piotr postury był nadzwyczajnej, może i dlatego zaprzyjaźnił się i to bardzo serdecznie z berlińskim krawcem Władysławem Berkanem. Tenże był Polakiem i w stolicy cesarstwa prowadził znaną firmę krawiecką. Oboje poznali się na zjeździe delegatów Towarzystw Przemysłowych w Poznaniu. Rozliczne obowiązki związane z posłowaniem i licznymi podróżami, wymagały od kapłana ubrań cywilnych. Poznawszy wcześniej Berkana, jemu zlecał krawieckie usługi. Po wielokroć ks. Patron korespondencyjnie zlecał Berkanowi szycie podróżnych ubrań, kurtek i płaszczy, zaś kapłańskie odzienie szyli mu krawcy poznańscy. Tenże „Berlińczyk”, posiadając wcześniej zdjętą miarę, wysyłał próbki materiałów do Mogilna, by kapłan wybrała odpowiedni gatunek, kolor i grubość. A że nie znał się wcale na materii, to też wysługiwał się doradcami w osobach swoich wikariuszy, księżmi: Mieczysławem Brodowskim i Kazimierzem Płoszyńskim. Ostatecznie i tak spuszczał się na przyjaciela, kończąc listy-zlecenia słowami: „-Ależ już tam jakoś zaradzicie – a będzie dobrze”. Innym razem pisał: „- Żeby się mnie Pan nie wstydził w Wiesbadenie, zwracam próby, bo nie śmiem ich pokazać ks. Brodowskiemu, a sam się na tem nie znam”.
Zdarzało się, że podczas pobytów Berkana w Mogilnie, ks. Piotr prosił go, by uczynił mu przyjemność i przy nim wybrał próby materiałów na garnitur. „Ciężkie” posiedzenie, dla wesołości kończyło się zawsze „kropelką”, po którą jeden z wikariuszy chętnie szedł do piwnicy. A trzeba powiedzieć, że piwniczka ks. Patrona znaną była z zasobności i jakości przechowywanych w niej „flasz”, w czym największą orientację miał ks. Kazimierz.
O cenę ubrania nigdy nie pytał, wiedząc, że i tak będzie musiał w stosunku do swej postury znacznie wyższą zapłacić, niż zwykli śmiertelnicy. Czasem utyskiwał, że krawiec z niego „zdziera”, ale ten tłumaczył mu, że na niego dwa razy tyle idzie materiału co na innego.
O POSILANIU SIĘ
W Mogilnie, gospodynią ks. Piotra była niejaka Anna. Nie wtrącając się w zasoby spiżarni, ni w dzienne menu, bezdyskusyjnie polegał na jej pomysłach kulinarnych, przyjmując nawet znamienitych gości. Każdy, kto w porze obiadowej przebywał w interesie lub gościnie u proboszcza mógł liczyć na cud rozmnażania zawartości patelni i garnków, kiedy to po skończonej robocie proponował: „A teraz może Anna da nam coś zjeść!” Gość nie wiedział, że po jego przybyciu proboszcz kazał obiad szykować o porcję więcej, a potem udawał, jakoby ugoszczenie obiadem od niej zależało.
Jak przystało na domostwo człowieka światowego, plebania Jakubowa w święta i niedziele gościła znakomitości wielkopolskie. Bywali u proboszcza Wawrzyniaka również Niemcy, którzy darzyli Jego wiedzę w zakresie bankowości ogromnym szacunkiem i poważaniem. Wystarczy powiedzieć, że świąteczne obiady jadał przy prałackim stole sam landrat mogileński. Proboszcz zaledwie osobę tę tolerował, a jak pisze Berkan, kiedy przyszło do wzniesienia toastu na uczczenie władzy pruskiej, gospodarz niby coś powiedział – a nie powiedział nic.
Bywał też ks. Prałat w znakomitych domach, jak chociażby u doktorostwa Błociszewskich w Wiesbaden. Tam częstowano kapłana nie tylko wyśmienitym ciastem i mistrzowsko parzoną kawą, ale również stuletnim węgrzynem. Generalnie mówiono, że lubił suto jadać, co na jego zdrowie ujemnie oddziaływało. Jednakże nie nadmiernie się odżywiał. Owszem, zjadał więcej niż przeciętny, co jednak w stosunku do jego okazałej postaci nie mogło być za wiele. Berkan nawet zauważył, że u siebie w domu odżywiał się nawet skromnie. Ale mówiono też o nim – zapewne żartem – że umiał jeść i spać na zawołanie i na zapas, jak Napoleon, co podobno tylko u wielkich ludzi ma się zdarzać. Zaiste prawdziwe w stosunku do ks. Patrona było powiedzenie, że „Polak, gdy głodny, to zły”, i biada było temu, co swoim zbędnym gadaniem zebranie przedłużał, gdy On był głodny.
Zrazu, będąc w hotelowej restauracji na obiedzie, ucieszył się daniem dnia, którym był pstrąg. Ponoć rybę tę uwielbiał. Że podczas ostatniego obiadu kelner zaczął obsługę od postawnego ks. prałata, takoż tym razem półmisek z pstrągiem postawił przy jego partnerze. Berkan zaaferowany rozmową z ks. Piotrem wsunął sobie – przeznaczonego na dwie osoby - pokaźnego pstrąga na swój talerz, na co kapłan zareagował groźnym wejrzeniem na zaborcę jego ulubionego dania. Ale udało się zawirowanie naprawić, gdyż w kuchni królewicza czystych rzek miano w zapasie. Przyjaciel nie omieszkał tego despektu wkrótce naprawić, odstępując kolejną łaskotkę prałackiego podniebienia, nogi wieprzowe.
O PIENIĄDZACH
Razu pewnego, zawitali na plebanię Jakubową rządni pożyczki od Patrona banków, sąsiedzi z pobliskiej majętności. Potrzebę swą określili na 20 tyś. marek. On im na to odpowiedział: „Pieniędzy nie dam, bo nie mam, ale może byśmy razem kieliszek wina wypili?” Tym ich udobruchał i odjechali – bez pożyczki.
Ogromnych pieniędzy proboszcz mogileński potrzebował do gruntownego odnowienia kościołów, klasztoru, plebani i majętności proboszczowskiej, urządzenia ogrodu oraz ogrodzenia i uporządkowania cmentarza. Pieniędzy na ten cel nie miał, a że nie chciał parafian zbyt wielkim obowiązkiem obciążać, zatem wpadł na pomysł godny bankiera. Wyliczył, jaka to będzie mu potrzebna suma i na takową, wraz z odsetkami, ubezpieczył się na życie. Po czym, udał się z poręczycielami i polisą do banku i obok złożonych podpisów ową polisę zdeponował na wypadek, gdyby nie mógł tak wielkiej kwoty spłacić. Ale, że w buchalterii i finansach był biegłym, to i udało mu się kredyt z dochodów parafialnych i własnych, szybko spłacić.
To, że prace remontowe postępowały sprawnie, proboszcz zawdzięczał pracowitości swoich wikariuszy, księżom: Mieczysławowi i Kazimierzowi. Najbardziej w dzieło poprawy wizerunków obiektów parafialnych wpisał się późniejszy Jego następca ks. Brodowski. Mając takich pomocników mógł w dni powszednie działać społecznie na niwie poprawy warunków bytowania Polaków w Wielkim Księstwie Poznańskim, na Śląski, Prusach Zachodnich oraz Warmii i Mazurach. Niedziele i święta zaś spędzać wśród swoich owieczek.
O AUTOMOBILU
Już to Berkan wspomina, że ks. Patron, jako człowiek postępowy miał automobil i to zaraz po ich nastaniu. Był pierwszym w Mogilnie i jego okolicach, a używał tego piekielnego pojazdu do podróży rewizyjnych po spółkach, udając się nawet do Bytomia oraz na Warmię i Mazury. Mawiano o ks. Patronie: „Trudno tego dogonić, co automobil posiada”. Jeździł w towarzystwie ks. Adamskiego i ks. dr. Zimmermanna.
O stosunku do innych nowinek technicznych Berkan tak pisze: „Czy posiadał telefon, nie pamiętam. Jeśli go nie miał, to na pewno tylko z tego względu, że ma on i swoje słabe strony. Za to na pewno by sprawił sobie radio, gdyby już wtedy istniało. Na jazdę aeroplanem pewnie by się nie odważył. Samochodu, zapewne ze względu na niewygodę podróżowania i kiepskie drogi, długo nie trzymał. Niebawem pozbył się go, wracając z powrotem do kolejowych eskapad.
Słowianin
|